poniedziałek, 28 czerwca 2010

Trasa w pigułce

Przed pojawieniem się odpowiedniej zakładki i kolejnych wpisów, proponujemy Wam szybką podróż przez wszystko, co dotychczas się podczas wyjazdu wydarzyło.

12.VI. Łódzki prolog: rowerowa wycieczka śladami powiązań łódzko-francuskich.

16.VI. Wernisaż wystawy "Andrzej Bobkowski. Chuligan wolności".

19.VI. Rozpoczęcie wyprawy. Autobusem do Paryża (Poznań-Hannover-Dortmund-Kolonia-Paryż).

20.VI. PARYŻ: Głosowanie w wyborach prezydenckich w Konsulacie Polskim w Paryżu, zwiedzanie miasta (m.in. Ogród Luksemburski, Centrum Pompidou).

21.VI. PARYŻ: spotkanie z ambasadorem Polski we Francji. Zwiedzanie (m.in. wieża Eiffla). Wizyta w siedzibie paryskiej "Kultury" śladami działalności Andrzeja Bobkowskiego i innych wybitnych emigrantów związanych z jej środowiskiem. Kolacja u Jima Haynesa - człowieka kultury, od wielu lat każdej niedzieli organizującego swoje słynne spotkania na 70 - 100 osób, poznającego wzajemnie ze sobą ludzi z różnych miejsc świata. Święto muzyki (La Fete de Mousique) - na każdej z ulic Paryża można posłuchać granej na żywo muzyki w każdym stylu muzycznym.

22.VI. PARYŻ: Instytut Polski. Prezentacja na temat wyprawy. Wykład Jean-Yves Potela, oglądanie zbiorów Instytutu. Spotkanie na temat Andrzeja Bobkowskiego w Księgarni Polskiej - prezenacja wyprawy, opowieści o Bobkowskim, czytanie fragmentów "Szkiców piórkiem", rozmowa z publicznością na temat twórczości Andrzeja Bobkowskiego.

23-24. VI. ORLEAN: zwiedzanie miasta. LIMOGES: odcinek rowerowy Oradour - Limoges (ok. 30 km). Zwiedzanie elektrociepłowni firmy Dalkia, sponsora wyprawy. Czytanie fragmentów "Szkiców piórkiem".

24-25 VI. TULUZA: przejazd przez miasto i zwiedzanie miasta na rowerach. Czytanie fragmentów "Szkiców piórkiem".

26 VI. CARCASSONE: zwiedzanie zamku i średniowiecznego miasta. Czytanie fragmentów "Szkiców piórkiem". Odcinek rowerowy Carcassone- Gruissan (ok. 76 km) prowadzący przez małe nadmorskie miasteczka i malownicze tereny górskie, pełne zabytków dawnej architektury i winnic. Nocleg w Gruissan.

27 VI. GRUISSAN: zwiedzanie miasta na rowerach. Czytanie fragmentów "Szkiców piórkiem" oraz odwiedzenie miejsc, w których był Bobkowski.

28 VI. ARLES: odcinek rowerowy (ok. 44 kilometrów) Agues-Mortes - Arles. Nocleg na pustyni Camargue (część grupy).

O Paryżu słowa ostatnie.



Przeklęty Internet. Niby żyjemy w epoce kompletnej dominacji techniki, a jednak pisanie bloga, w całej intensywności naszych działań graniczy z syzyfowością. Dużo się wydarzyło od czasu, kiedy ostatni raz pisaliśmy, stąd też luki w chronologii wydarzeń. Spróbujemy w najbliższych dniach te luki wypełnić - nie przeraźcie się więc długością i ilością wpisów. Sprawdzajcie też zawartość zakładki "Wyprawa dzień po dniu", która pojawi się wkrótce, a także nasze konto na Picasie.

Minął już ponad tydzień. Kilka dni temu opuściliśmy na dobre Paryż. Wraz z miastem, coraz bardziej oddala się od nas kilka bardzo ważnych miejsc i spotkań, o których nie zdążyliśmy opowiedzieć. Zanim opowiemy o tym, co teraz, spróbujmy przybliżyć to, co zdażyło się w poprzednich dniach.


21 CZERWCA



Rano, rozsiadając się w wygodnych fotelach, dystyngowani i poważni, spotkaliśmy się z ambasadorem Polski we Francji. Spokój i stonowanie, w paryskich dniach wyprawy stanowiące towar deficytowy, tu otrzymaliśmy w nadmiarze. Rozszerzając wiedzę na temat wyprawy w kręgach dyplomatycznych, rozmawialiśmy o historii, kraju który odkrywamy i... kandydowaniu Łodzi do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Doszło też do wręczenia symbolicznych prezentów dla ambasadora, który po spotkaniu z nami bez wątpienia energicznie zabrał się do organizacji zbliżającej się wizyty szefa MSZ. Co podkreślił kilkakrotnie, oczywiście.

Wielu z nas oczekiwało bardzo intensywnie wizyty w siedzibie "Kultury" paryskiej Jerzego Giedroycia - Maison Laffite. Budynek, w którym mieszkał i pracował Redaktor, pełen jest pamiątek, dokumentów, wydawnictw i świadectw działalności bardzo ważnej grupy, jaką stanowiło środowisko emigrantów współpracujących z Giedroyciem. Jednym z tych emigrantów był Andrzej Bobkowski, do którego sam Redaktor miał stosunek szczególny i bardzo życzliwy. Mieliśmy możliwość obejrzeć rękopisy Bobkowskiego, usłyszeć o jego kontaktach z paryskim środowiskiem i działalności pisarskiej. Odwiedziliśmy także grób założyciela "Kultury".





Dom sprawia niesamowite wrażenie - unosi się w nim duch skupienia i intelektualnej dyscypliny, a jednocześnie wszechobecne poczucie bezpieczeństwa. Usiąść, pomyśleć i zacząć pisać najlepsze, co z samego siebie można dać - byłoby tu możliwe w całej swojej intensywności, przy biurku Redaktora, na które padają promienie światła, sączące się do pokoju przez wielkie okna.



Wieczór - to wybuch intensywności. Prosto z Maison Laffite wybraliśmy się do mieszkania Jima Haynesa. Opowiedzieć o Jimie w ramach krótkiej notki - jest rzeczą niewykonalną, powiedzmy więc tylko, że jest "wolnym duchem", żywym przykładem na to, że można żyć pełnią życia i zarażać swoim głodem przeżywania mocno każej chwili wszystkich, których się spotka na swojej drodze. A także wymyślić własny neologizm, opisujący stan specyficznie rozumianego, szczęśliwego bezrobocia. Jim co niedziela wydaje kolacje na 70-100 osób, na które zaprasza przyjaciół i ludzi z całego świata, poznając ich wzajemnie ze sobą. Na swój sposób, Jim bardzo przypomina Andrzeja Bobkowskiego, z jego pragnieniem szczęścia i godności mimo wszystko.Poznaliśmy ludzi z całego świata, w tym producenta filmów dokumentalnych - kucharza, wynalazcę klocków do zabawy, Hindusa studiującego przez jakiś czas w Polsce, a także zaskakującą Joan Wyss - siwą i nieco zgarbioną kobietkę, która potrafi zrobić... coś, co widać na załączonym zdjęciu. Wprowadzając się w klimat następnego punktu wieczoru, pożegnaliśmy się ze wszystkimi śpiewem w kuchni.





W końcu Fete de la Mousique, święto muzyki - czyli dźwięki przedostające się zza każdego rogu ulic miasta, utwory wykonywane przez amatorów i profesjonalistów, od jazzu aż po głośnego rocka. I bardzo długi powrót do hotelu.



22 CZERWCA

Rozpoczynamy wizytą w Instytucie Polskim, nieco przyspieszoną i zmodyfikowaną z racji niespodziewanej kontroli bliżej nieokreślonego podmiotu kontrolującego finanse w Instytucie. Przedstawiamy prezentację o naszej wyprawie pracownikom Instytutu, opowiadamy też o Andrzeju Bobkowskim. Potem - zwiedzamy pomieszczenia Instytutu poświęcone Mickiewiczowi i Chopinowi, ciekawe, ale nie unikające popełniania największych grzechów tradycyjnego muzealnictwa. Spacerujemy po wystawach, z podniesionymi czołami napawając się dumą narodową na wysepce polskości w tej parszywej Francji. Następnie wykład Jean-Yves Potela, o którym pisał Łukasz.

Po wykładzie czekało nas znów poznawanie Paryża, w oczekiwaniu na bardzo ważny punkt wyprawy, a zarazem kulminację jej nierowerowego etapu - spotkanie w Księgarni Polskiej na temat Andrzeja Bobkowskiego i "Szkiców piórkiem". Na spotkaniu pojawiła się dość liczna grupa gości, w tym Francuzów znających dzienniki Bobkowskiego. Ich uwagi oraz sposób postrzegania twórczości "chuligana wolności" wzbudziły dyskusję i otworzyły nam oczy na wątki, które wcześniej większość z nas postrzegała w odmienny sposób: "kompleks Francji" Bobkowskiego, postrzeganie działań Francuzów przez nich samych, bogata wyobraźnia pisarza. W programie był także wykład prof. Pietrych oraz czytanie fragmentów dzienników, co stało się od tego momentu naszym codziennym rytuałem w każdym z kolejnych poznawanych przez nas miejsc trasy rowerowej.



Dzień zakończyliśmy nad kanałem, obserwując zachodzące słońce i przepływające łodzie, świadomi, że już niedługo wsiądziemy na rowery. Następnego dnia ruszyliśmy do Limoges.

Przemek K.

piątek, 25 czerwca 2010

Nocne pisanie, dobranoc.


Jest już późno i ciemno, wreszcie spokojnie i chłodno. Paryż daleko za nami. Gdzieś za oknem w oddali słychać dźwięk motoru. Zapewne ktoś pędzi teraz za swoimi marzeniami, gdy ktoś inny odkrywa niepojęte stany. Dziś ogarnia mnie melancholia. Czy to wciąż echo Paryża? Owych dni minionych? Tych doświadczeń, tych refleksji, które trzeba objąć w słowne ramy? Czy finałem będzie dobry tekst czy kolejna podarta kartka?

Lubię pisać, gdy wszyscy już śpią. Zagłębiam się w ciszę, a to co wtedy słyszę to jedynie wyobraźnia. A ta suka płata figle. Nie chcę słyszeć pukania do drzwi, za którymi wita mnie tylko ciemny korytarz.

Ten wyjazd to zabawa, ale i ciężka praca. Piszę to, choć tak bardzo chcę już spać. Podczas pierwszej spędzonej tutaj, w Tuluzie nocy, Bobkowski czuł się tak jakby „po raz pierwszy stąpał po ziemi”, nie czując żalu za powoli kończącą się Francją, która przypominała mu Grecję z okresu, kiedy zaczęto nazywać ją Achają. Wychowany w inteligenckiej rodzinie szlacheckiej młody pisarz przed zaśnięciem myślał o losach kultury i cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Ja, siedemdziesiąt lat później, pod tym samym niebem, zupełnie odruchowo zaczynam myśleć o Amsterdamie, który na nowo wzywa mnie do siebie, na wojnę z własnymi koszmarami i słabościami.

Noc to podobno pora rzeczy poważnych, a ja wiem że pieprzę banały.

Takie jest właśnie nocne pisanie. Dobranoc’



natalia k.

środa, 23 czerwca 2010

Wykład w Bibliotece Polskiej

Biblioteka Polska mieści się w historycznym sercu Paryża na wyspie św. Ludwika przy Quai d’Orleans. Niedaleko Hotelu Lambert, niegdyś centrum politycznego polskiej emigracji, dziś należącą do arabskiego szejka, oraz dawnej siedziby nieistniejącej już księgarni Libella zaopatrującej przybyszy z polski w zakazaną literaturę. W bibliotece oglądamy izby pamięci poświęcone Mickiewiczowi i Chopinowi, podziwiamy listy kompozytora i okolicznościowe puchary wieszcza. Największe zainteresowanie wzbudza należący do Mickiewicza kawałek drzewa, o które opierał się Napoleon. Miejsce ważne i ciekawe, ale – mówiąc słowami wieszcza – oprócz „narodowego pamięci kościoła” przydałyby się też świadectwa codziennych realiów Wielkiej Emigracji. To, jak przybysze ze wschodu reagowali na kontakt z gwałtownie modernizującym się nowoczesnym Paryżem, jest tematem równie fascynującym, co duchowe spory Mickiewicza.

* * *

W bibliotece ciekawy wykład Jean-Yves Potela, francuskiego dziennikarza i politologa. Opowiada o Francji podczas II wojny światowej. Potel zwraca uwagę na wpis Bobkowskiego z 22 czerwca 1940 r.:

Rano padał deszcz. Spaliśmy. Wyjechaliśmy dopiero koło 2-ej. Przelotne deszcze. Przemokliśmy zupełnie. Wleźliśmy znowu w tłum cofającego się wojska. Jechali na wariata. Na drodze co krok wywrócone samochody. Tadzio spoglądał i klął. Asfalt śliski i zagliniony. Stonoga połamałaby na Tm wszystkie nogi. Po trzydziestu kilometrach dałem spokój. Znalazłem fermę. Kupa słomy pod dachem, osłonięta tylko z dwóch stron. Przy kolacji towarzyszyły nam koty i psy, deszcz mżył, z drogi dolatywał bezustanny warkot, zgrzyt i zachłystywanie motorów, dartych bez litości; senność; spokój.

To był dzień podpisania zawieszenia broni z Niemcami. Wydarzenie, które określiło tożsamość Francji na resztę wojny i wiele lat powojennych, być może nawet do dziś. W lesie Compiegne, w tym samym miejscu, w którym podpisano rozejm w 1918 r., Francja przyjęła kompromitujące warunki Niemiec. Porozumienie zakładało częściową okupację Francji, całkowite rozbrojenie armii francuskiej, przerzucało na Francuzów koszty utrzymania armii niemieckiej i sankcjonowało wzięcie w niewolę 2 milionów jeńców.

Potel zauważył, zawieszenie broni można uznać za hańbiące. Nie doszło to do tego, co w Polsce, czyli ucieczki rządu bez żadnych formalnych ustaleń. Francja nie ogłosiła nawet kapitulacji, jak zrobiły to Niemcy w 1945 r. Pod pozorem współpracy, zgodzono się na utratę suwerenności.

Jak gorzko mówił o Francuzach Bobkowski: „My chcieliśmy się bronić, ale nie mieliśmy czym. Oni mieli czym i nie chcieli się bronić.” Trzeba pamiętać, że Francja miała wówczas jedną z największych armii w Europie i była drugim co do wielkości imperium kolonialnym. Nie była jednak politycznie ani strategicznie przygotowana do wojny. Okres drole de guerre trwający od września 1939 r. objawił nastroje Francuzów. Inwazja niemiecka z 1940 r. ukazała fatalną organizację armii i brak wyobraźni dowództwa, które spodziewało się powtórki formuły walk z poprzedniej wojny. Jak widać chociażby ze wspomnień Bobkowskiego, atak Niemców był szokiem. Nic zatem dziwnego, że Francuzi powitali z ulgą ugodową politykę nowego premiera, 87-letniego bohatera spod Verdun, Philippe Pétain’a.

Wraz z coraz większymi ustępstwami rządu Vichy aż do zgody na deportację francuskich Żydów do Niemiec, coraz więcej osób przekonywało się, że kolaboracja to ślepy zaułek. Coraz więcej zwolenników zdobywa generał de Gaulle, który zaraz po ogłoszeniu rozejmu odciął się od polityki Vichy i rozpoczął tworzenie w Wielkiej Brytanii Komitetu Wolnej Francji i niezależnej armii francuskiej. W kraju zaczęły powstawać frakcje ruchu oporu o różnej orientacji politycznej zjednoczone przez de Gaulle’a w 1943 r. Po inwazji na Normandię, generał nie dopuszcza do przejęcia władzy przez amerykanów i na bazie siatki konspiracyjnej buduje nowe struktury władzy złożone ze wszystkich frakcji politycznych. Po wojnie zaś, w imię jedności narodowej, rezygnuje z tropienia kolaborantów. Bobkowski w dzienniku zastanawiał się, czy Francuzi są w stanie podnieść się po tym, hańbiącym jego zdaniem, wydarzeniu, jakim był rozejm z 22 czerwca. Historia pokazała, że udało im się to bardzo szybko.



Opowiedzieć miasto dźwiękiem (2)

video-addendum



Share |

wtorek, 22 czerwca 2010

Opowiedzieć miasto dźwiękiem?



Wszystko jest dźwiękiem.

Nie jesteśmy w stanie. Nie wiem, jak można opisać wszystko, co nas zaczęło spotykać tak, żeby oddać wrażenia każdego zmysłu, sprawić, żeby czytający poczuł. Poczuł wszystko tak, jak sami odczuwamy. Musnął opuszkami palców kolejne podawane dłonie, przyjemny chłód butelki wina trzymanej na samym środku paryskiej ulicy, wciągnął głęboko do płuc dym papierosowy unoszący się nad tłumem ludzi złączonych miejską nocą. Spróbował posmakować bagietki zjadanej pospiesznie w metrze, w drodze do ambasadora słuchając tykającego zegarka, bagietki nasączonej słodkim poczuciem winy, że łamiemy protokół dyplomatyczny.

Spróbujmy opisać dźwiękiem. Ulica, na którą wychodzą okna naszych hotelowych pokoi jest światem w pigułce. Siadając przed drzwiami recepcji o drugiej z minutami trzydziestoma w nocy, można zrozumieć, czym jest życie. W szumie głowy, który przyniósł dzień zupełnie niezwykły, zamykam oczy. Słyszę ludzki gwar, syreny pędzącej gdzieś niedaleko karetki, nigeryjskich i portugalskich kibiców krzyczących z auta hymny pochwalne na cześć pewnego głupiego sportu, który tak bardzo kocham. Kroki na bruku, rytmiczne kroki na bruku nadają takt moim myślom. Musisz być piękną, pewną siebie kobietą, podbijającą kolejne dzielnice Paryża dotykiem swoich obcasów. Wokół Ciebie wianek męskich głosów, żywszych niż Tomasz Zimoch komentujący dawne sukcesy polskiej piłki klubowej.

Mamy święto muzyki. Na każdej ulicy grają zespoły, co chwila przenosząc nas w zupełnie inne muzyczne światy. Znów zamykać oczy? Nie, tutaj dźwięk i obraz tworzą jedność. Tańczymy wśród zupełnie obcych sobie ludzi, dając się nieść stopom. Jakiś Francuz ciągnie mnie za krawat, a mi się wydaje, że jego śmiech jest także muzyką.

Ulica żyje, tętni życiem. Może później opowiem o tym, co działo się za dnia, ale czasu na to mało. Ambasador Polski, Maison Lafitte, Jim Haynes, La Fete de La Mousique. Brzmi jak wyliczanka, a jest jednym z najlepszych dni w moim życiu. Zadanie na dziś - opowiedzieć o tym kiedy indziej. Koniecznie.

Znów w biegu, znów w miasto - tym razem w kierunku Biblioteki Polskiej.

Przemek K.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Jesteśmy

Paryż gęstnieje zaskakująco szybko. Z możliwych sposobów podróżowania najlepsza jest chyba kolej. Liczy się komfort, ale też sposób, w jaki kolej pozwala zapoznać się z miastem. Dworce położone są zazwyczaj w historycznych centrach i wychodząc z pociągu trafiamy od razu do najlepszych dzielnic. Inaczej autobus. Nieodróżnialne od siebie godziny podczas których jak zły sen powracają takie same parkingi i stacje benzynowe. No i wjazd przez miękkie podbrzusze miasta. W Paryżu suburbia na szczęście szybko się kończą – kilka magazynów, supermarketów, w oddali jakieś blokowiska i już jesteśmy pośród gęstej XIX w. zabudowy. Mansardy, markizy, okiennice… Paryż. Od razu zwracamy uwagę na infrastrukturę rowerową, ścieżki, stacje wypożyczania rowerów miejskich, jest dobrze, w porównaniu z Łodzią, idealnie. Dojeżdżamy na plac Bastylii, gdzie rozejdziemy się po Paryżu do miejsc noclegu. Jest dokładnie 10 rano, jechaliśmy 24,5 godzinny.

iluzjo!



Co siedzi w tym tekście, że jakoś nam nie leży? Może za bardzo się pręży, za bardzo puszy na bycie francuskim, zwiewnym i lekkim, a przez to staje się coraz bardziej dusznym, ciężkim i mało paryskim? Niech płynie jak krążące między nami wino, niech sunie jak rower, jadący pod naszymi oknami rue de la Roquette, niech… Ech, pisanie nas męczy, stękamy nad laptopami, podczas gdy krew pulsuje w żyłach, chcemy przeżywać i to opisywać, ale czegoś najwyraźniej nam brak. Może jeszcze nas to nie trafiło? Może ani Centrum Pompidou, ani dzisiejsze wybory prezydenckie wcale nie poruszyły nas na tyle, żeby obudzić w nas pisarskie zacięcie? A może brak nam talentu, pasji, otwartości? A może nie powinniśmy pisać w liczbie mnogiej, mnożąc problemy i dzieląc przeżycia?

Próbujemy pisać, ale pisanie nam nie wychodzi. Nam, pisanie wspólne, dla wspólnoty. Paryż nie położy się wszystkim na otwartej dłoni, a wielka wieża, nawet odwrócona do góry nogami, nie będzie wspólnym piórem, którym opiszemy dzień po dniu,” naszą” wielką wyprawę.

Paryż, nic o nim nie wiem. Wysiadam pognieciona ze złożonego w harmonijkę busa. Mam za dużo bagaży i sama nie dam rady ich dowlec do hotelu. Zmęczenie jest silniejsze niż zachwyt, a bezradność tłumi subtelne widzenie, czucie, myślenie, dostrzeganie. Mam mało czasu, trzeba się zakwaterować, przepakować, przemyć, coś przegryźć i ruszyć w miasto. Dostaję parę biletów na metro, podstawowe wskazówki: gdzie, o której i w jakim celu. Marzy mi się Paryż, ale w łóżku, z muzyką w tle, z kawą i papierosem rano przy oknie, z widokiem na Elizejskie Pola, albo przynajmniej ciasną paryską uliczkę i dachy, po których będą kroczyć les czarnes kotes. Dostaję kopa od rodaczek zakwaterowanych w Hotel Bastille, jestem chamstwem z Polski, ale długopisu ode mnie pożyczyć się nie brzydzą.

Dostaję swoje miejsce w pokoju, z łazienką i łóżkami. To czyjaś zapewne wina, że krąży między nami tylko jeden kubek, łyżka i grzałka, jedna suszarka. Dzielimy się jedzeniem chętnie, bo to mamy wszyscy (do czasu oczywiście), jedzenie tworzy wspólnotę, ponad podziałami na tych, którzy jedzą mięso i nie, tych, którzy zagłosują na tego K, na tamtego Ka, i tych którzy na żadne K… nie głosują.
K…onsulat i kolejna kolejka. Wywołują mnie po nazwisku, choć wiadomo, co za takie wywoływanie grozi na podwórku.

Kandydatów jest dziesięciu, może być piętnastu, a nawet stu dwudziestu, bo Paryżanie są ładni, ale przecież nie wypada żartować o szybkim zamążpójściu, wypada za to rozmawiać na poważne tematy i kontemplować Sztukę.

Nie można kontemplować w pośpiechu. Biegamy po Pompidou z wywieszonymi ozorami. Od Sasa do Lasa, od Picassa , Matissa i Miró do Holzer, Guerilla Girls i potworów Tiennes. Za gardło mnie ściska i puścić nie chce. Jeśli to wzruszenie, tak brutalne i w biegu, niech nie kończy się, kiedy zjadę po schodach z czwartego piętra, na które dostałam przepustkę, bo nie skończyłam jeszcze dwudziestu sześciu lat i do sztuki mam drzwi otwarte w Paryżu, oddalonym od Łodzi o tysiąc pięćset lat.

A gdyby tak zakochać się w te trzy dni, oszaleć i pozostać tu na zawsze, i budzić się co rano, i biegać po świeże bagietki i prać wczorajsze skarpetki? (Boże… znowu nie czuję, że rymuję). Może wtedy dopiero udałoby się gdzieś na boku napisać poemat o wolności, radości i szczerości? Ciesząc się życiem … zasypiamy zmęczeni, marząc o dobrym tekście.

królik&jastrząb

niedziela, 20 czerwca 2010

La carousel - miasto, które istnieje



Jesteśmy w Paryżu, po drodze przeplatanej kolejnymi stacjami gdzieś w głębi miast Europy. Niemcy, Belgia, Holandia, Francja. Granice otwarte. Dzień, noc, poranek, dzień następny. Karuzela, pomieszanie porządków. Ruszamy w drogę.



Dzisiejszy wieczór upływa pod znakiem konsumpcyjnej rozpusty. Mocna kawa pod Centre de Pompidou, czerwone wino na Montmartre i chrupkie bagietki z wyschniętym serem. W tych wszystkich drogich, ulicznych kafejkach brakuje tylko popielniczek. Kelnerka powiedziała, żeby popiół strzepywać na ziemię. Paryż jest miastem tętniącym życiem, a śmieci n
a bruku są tego najlepszym przykładem. Uliczni artyści wypuszczają strumienie białych papierków, kiedy biegające dzieci przebrane za kamienice z kartonów tańczą do dźwięków trąbki i puzonu.

Paryż jest miastem najlepszym z najlepszych. Sztuka widoczna w każdym najmniejszym fragmencie poszczególnych ulic inspiruje. Bardzo nam się tu podoba.

Pompidou obejrzane w biegu, sztuka współczesna odkrywana w półtorej godziny. Zachwyciliśmy się kubistami, odkrywamy Legera, podejmującego dialog z młodym Picasso. O czym rozmawiają? Rekonstruują struktury rzeczywistości w bryłach, z których składa się nowa, rewolucyjna perspektywa.

Andrzej z Tadziem obserwowali w trakcie swojej wyprawy ciało kobiety, fascynujące w swojej złożoności i niezwykłości. Scenę niesamowicie opisał w Szkicach piórkiem Bobkowski:

Wyłażę z łóżka, zbliżam się i - to trudno opisać. Mroczne podwórko, rozświetlone z góry słonćem, dolatujący gdzieś z bliska zgrzyt cyrkularki, tnącej deski. O piętro niżej, naprzeciwko, otwarte okno; jaskiniowy, ciemny pokój, w którym nie widać ciemnych mebli i tylko łóżko, przykryte czymś burym - też ciemne. Na tle olbrzymie, kobiece uda, rozchylone; bliżej łydki splecione dziwacznie. Reszta ciała w potwornym skrócie z ześlizgującymi się na boki piersiami i stożek zadartej w górę brody. (...) Cicho szeptam: "Tadziu, to jest Schiele".

Przemek: Siedemdziesiąt lat później stoję przed ścianą, rozświetlaną światłem projektora. Podejmuję dialog, widzę tańczącą kobietę, tak samo niezwykłą w swojej cielesności, tak samo odległą od naszych żałosnych wyobrażeń o ideale, tańczącą w szybko ucinanych kadrach kamery (Sonia Khurana - Bird). Taśma filmowa jakby przepalona, niepokój podkreślony dźwiękiem wydobywającym się gdzieś z tła. Centrum Pompidou uświadamia mi, jak wiele zmieniły dziesięciolecia, jak postępowaliśmy w kolejnych etapach odkrywania, jak wiele jeszcze jest w nas do zmienienia.



Jean Baudrillard w "Symulakrach i symulacji" pisał o tym, jak współczesny mu świat pożera rzeczywistość, w opisie wydarzeń coraz bardziej oddalając się od desygnatów, przemieniając je w symulakrum, w symbol pożerający swoją prawdziwą formę. Gdzie jest Paryż Bobkowskiego? Gdzie jest Paryż w ogóle? Widzimy go przed sobą, zmieniony, ale wciąż realny. Filozof się mylił. Centre de Pompidou, w swojej futurystycznej formie, pozwala przyjrzeć się głęboko arcydziełom sztuki współczesnej, odebrać je na swój sposób, naprawdę przeżyć proces wymyślania, tworzenia i prezentowania dzieła, dochodząc do własnej koncepcji przedstawionej myśli. Rzeczywistość istnieje, a proza Andrzeja Bobkowskiego staje się nam coraz bliższa.

Krocząc ulicami Paryża, trudno oprzeć się uczuciu, że Pompidou to tylko przewrotna kontynuacja, kalambur, zabawa z przeszłością i przyszłością. A miasto?

Miasto istnieje. Jesteśmy.

Martyna Dominiak & Przemek Kuć & Gośka Staśkiewicz

sobota, 19 czerwca 2010

Przystanek Nevada

Jedzenie, tankowanie, picie i siusianie. Ostatni przystanek jeszcze w granicach kraju. Od wschodu ciągną kawalkady tir-ów, od zachodu lawety z niemieckimi autami. Na drewnianym stoliku parkingu/zajazdu/baru „Nevada” rozciągamy mapę Paryża, sprawdzamy kto, gdzie, kiedy i z kim śpi. Ale przed nami jeszcze jedna noc spędzona w busie. Nóżki trzeba będzie poskręcać w kolankach, niczym kierownice w naszych rowerach, poupychanych w przyczepce o wymiarach … Lepiej o tym nie myśleć, lepiej to przeżyć i jutro o tym napisać. Opisać sen, przerywany bólem karku i chłodem poranka.

Krew tryśnie ze wszystkich por i pomiesza się z sokiem winogron


Czy Bobkowski byłby tak wściekły na Francuzów, gdyby nie trud kilkudziesięciokilometrowych tras pokonywanych w południowym upale na obładowanych rowerach? Czy byłby w stanie poświęcać dziesiątki stron pisanego pod namiotem dziennika upadkowi europejskiej kultury, słabości Francuzów, spokojowi z jakim przyjmują klęskę swojego wojska, gdyby podróżował przez Lazurowe Wybrzeże wygodnym kabrioletem? Chyba nie. Zmęczenie fizyczne wyostrza zmysły, a ilość adrenaliny płynąca we krwi chuligana wolności wystarcza nie tylko na połykanie kilometrów, ale i na głęboką niezgodę na otaczającą rzeczywistość.


Wrażeń zapewne nie zabraknie, jednak my nie będziemy przeżywać tej wyprawy równie intensywnie. Wynajmujemy wygodny autokar, który zabierze nasze bagaże i pomoże pokonać dłuższe odcinki. Mamy rowery z przerzutkami i aluminiowe ramy. Być może jedyną prawdziwą podnietą będą codzienne szarże między pędzącymi samochodami. Podobno w południowej Francji warunków do pedałowania nie ma. Są za to stada urlopowiczów w czarnych, klimatyzowanych SUV-ach. Ich zatrzyma tylko powódź.


Swoją drogą, czy można cieszyć się wakacjami w czasie klęski żywiołowej? A czy można było delektować się soczystymi winogronami w trakcie tej strasznej wojny?


Zapadła upalna noc. Rozpaliliśmy ogień i gotowali jedzenie. Po 90 kilometrach z małą przegryzką w południe, nie można się było doczekać, kiedy się to ugotuje. Wobec tego przez ten czas notowałem, a Tadzio poszedł narwać winogron na deser. Objedliśmy się nieludzko. Potem papieros na leżąco, błądzenie wzrokiem po rozgwieżdżonym niebie i chwile nieopisanego szczęścia. Jakieś zwierzęce zadowolenie z życia. Dziś tu, jutro gdzie indziej, słoneczne dni i gwiaździste noce.


Zadanie na pół godziny przed zaśnięciem: przemyśleć związki Bobkowskiego z anarchizmem.

piątek, 18 czerwca 2010

Gotowi do drogi

Nie było to łatwe, ale się udało. Dziś wieczorem zapakowaliśmy wszystkie rowery i bagaże do przyczepy. Zmieściliśmy się na styk, choć wszyscy zapewniali nas, że nie będzie żadnych problemów. Akurat! Trzeba było się mocno nagimnastykować, aby to wszystko pomieścić. Nasi kierowcy dokonywali cudów zręczności rozmieszczając rowery w dwóch poziomach - na spodzie i pod dachem przyczepy. Całość wygląda dość egzotycznie, ale budzi zaufanie.

Cel pierwszy - dojechać w całości z naszym majdanem do Francji. Cel drugi - ćwiczyć pakowanie i rozpakowywanie sprzętu. Za pierwszym razem zajęło nam to dwie godziny, ale chcemy zejść do 30-40 minut. W końcu odcinki jazdy busem przeplatają się z etapami rowerowymi, więc skrócenie czasu załadunku jest nieodzowne. Jedno jest pewne: okazji do ćwiczeń nie zabraknie.

Ruszamy rano (w sobotę) ok. godz. 9. Przed nami cały dzień i noc jazdy w wypchanym po brzegi busie. Dotrzemy do Paryża w sam raz na coroczne święto muzyki, podczas którego koncerty grane są na każdym rogu.



Share|

czwartek, 17 czerwca 2010

Podobno nie ma już Francji

Założę się, że pomimo tysięcy kilometrów dzielących nas od stadionów w RPA, zadajemy sobie to samo pytanie, co francuscy kibice – czy pora się pakować? Atmosfera w ekipie Francji po bezbramkowym remisie z Urugwajem jest napięta i w pewnym stopniu przypomina to, co widział i opisywał Andrzej Bobkowski w czasie II wojny światowej: brak przywództwa, ciągłe kłótnie i szukanie winnych. Teraz, tak jak i wtedy, Francuzi zdają się mieć wszystko co potrzeba, by wygrywać. Ich piłkarze to prawdziwi atleci, którzy bez trudu przebijają się do pierwszych składów największych klubów w Europie. Kiedy jednak przychodzi do wspólnej gry i prawdziwego sprawdzianu, to wygląda tak, jakby zamiast biegać za piłką woleli pójść na kolację.

Jeśli piłkarze nie wezmą się w garść, to po wtorkowym meczu w grupie pożegnają się z mundialem i przełom czerwca i lipca spędzą nad Sekwaną. Dokładnie tak samo jak my, choć z jedną ważną różnicą. Dla nas wyjazd będzie wielką przygodą, a dla nich – porażką.

Niektórzy już teraz mówią, że podobno nie ma już Francji , ale może się mylą… Niedługo się przekonamy.



Share|

Andrzej Bobkowski. Chuligan wolności


Człowiek wolny, intelektualista, pisarz i poeta naprawdę wolny, który chce być wolny, będzie do końca tego świata miał coś z chuligana – Andrzej Bobkowski


***

Coraz bliżej do wyjazdu. Jeszcze niedawno miesiące, tygodnie, teraz tylko dni oddzielają nas od wyruszenia w stronę Francji, gdzie będziemy poszukiwać śladów Andrzeja Bobkowskiego i świata, o którym pisał w swoich dziennikach. Powoli kończymy pakować plecaki, załatwiamy ostatnie formalności. Trzy dni, tylko trzy dni, tymczasem znów postać Bobkowskiego pojawiła się na mapie Łodzi.

16 czerwca w łódzkim Alliance Française miał miejsce wernisaż wystawy "Andrzej Bobkowski. Chuligan wolności". Ekspozycja z ogromnym powodzeniem prezentowana była wcześniej także m.in. w warszawskim Muzeum Wychodźstwa.



Na wystawę składają się między innymi dokumenty, rękopisy, młodzieńcze dzienniki i zdjęcia (anty)pisarza, wszystkie razem tworzące fascynujący obraz prawdziwego intelektualisty, "kosmopolaka", wiecznie poszukującego wolności i niezależności człowieka, ale i pisarza, który pisarzem nigdy nazywany być nie chciał.

Wszyscy, którzy pojawili się na wernisażu, mieli także możliwość zapoznania się z dwoma spojrzeniami na Francję czasu niemieckiej okupacji Paryża, zarówno z punktu widzenia historii, jak i samego Bobkowskiego. Pierwsze z nich zaprezentował dr Sławomir Nowinowski z Uniwersytetu Łódzkiego w ramach krótkiego wykładu „Polacy we Francji - lato 1940 roku”, zaś drugie - "Paryż polski i Paryż francuski" - przedstawił w barwnej opowieści prof. Krzysztof Rutkowski, pisarz i eseista, miłośnik twórczości autora "Szkiców piórkiem". Po spotkaniu z gośćmi - francuskie wino, poczęstunek i rozmowy, także o wyprawie i... rowerach.



Wystawę można oglądać w Alliance Française (Manufaktura, Drewnowska 58A) do 7 lipca.

sobota, 12 czerwca 2010

Łódzki prolog wyprawy

Prawie wszyscy uczestnicy wyprawy po odprawie w Alliance Française przejechali dziś ulicami Łodzi odwiedzając wybrane miejsca powiązane z Francją.

O wycieczce opowiada pomysłodawczyni eskapady, Joanna Podolska



zdjęcia z odwiedzonych miejsc do obejrzenia w galerii

Share |

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Ewakuacja Paryża na zdjęciach

Czytający "Szkice Piórkiem" mają zapewne swoje własne wyobrażenia tego, jak wyglądały opisywane przez Andrzeja Bobkowskiego miejsca i wydarzenia. Warto konfrontować te wyobrażenia z innymi opisami oraz z fotografiami z epoki.

Amerykański fotograf Carl Mydans (1907-2004) uwiecznił dla magazynu Life ewakuację Paryża w czerwcu 1940 r. Zdjęcia te znakomicie uzupełniają opis podany przez Bobkowskiego.


© Time Inc.
© Time Inc.
© Time Inc.
© Time Inc.
© Time Inc.
© Time Inc.
© Time Inc.

O wojnie, której nie było


„PULL UP, PULL UP. Kurwaaa!”. Zaczynam czytać “Szkice piórkiem” Bobkowskiego w dniu ujawnienia stenogramów z kabiny pilotów prezydenckiego Tupolewa. Parafrazując Sienkiewicza, rok 2010 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. W Warszawie widywano nad miastem mogiłę i krzyż ognisty w obłokach; odprawiano więc posty i dawano jałmużny, gdyż niektórzy twierdzili, że zaraza spadnie na kraj i wygubi rodzaj ludzki. Samolot rozbił się pod Smoleńskiem wioząc grupę najwyższych polskich urzędników państwowych na uroczystości związane z rocznicą masakry katyńskiej. Kiedy prezydent ginął tragicznie w Katyniu nad Europą unosiła się chmura pyłu wzniecona wskutek wybuchu wulkanu Eyjafjallajökull na Islandii, który niegdyś, zdaniem wielu historyków, doprowadził do wybuchu rewolucji francuskiej. Tymczasem południe Polski i podziemne garaże warszawskich osiedli strzeżonych pustoszyła powódź. Czy to wulkan, czy, jak głosi oficjalne oświadczenie Klasztoru na Jasnej Górze, samoloty pozostawiające dziwne smugi na niebie powodujące powstawanie chmur burzowych – pozostaje do rozstrzygnięcia. Noce tej wiosny zimne a truskawki kwaśne i drogie. Pierwsza niedziela po Bożym Ciele, w Warszawie procesja z relikwiami ks. Popiełuszki, na transparentach napis „Jarosław dobrem zwycięży”. Ja, korzystając z pierwszych słonecznych dni, leżę w trawie na dzikiej śródmiejskiej łące przy ul. Drewnowskiej i piszę. Bo Łódź stoi w suchym doku – to jedna z rzadkich sytuacji, w których miasto zyskuje dzięki swojemu położeniu na dziale wodnym. Dookoła ludzie podobni do mnie, co to nie udało im się wyjechać z miasta. Ktoś gra w badmintona, ktoś w siatkówkę, inny opala się świecąc bladą skórą wypłukaną z pigmentu przez śniegi i deszcze. Nad trawą szybuje flotylla lotnych okrętów mlecznego puchu. Włoski łaskoczą w nos i wpadają pomiędzy klawisze komputera. Grzeje. Powoli słońce wyciąga ze mnie chłód zimowych miesięcy.


Po udostępnieniu stenogramów – dziwna i trochę niezdrowa ulga. To nie z rzeczywistością coś jest nie tak, ale z tak zwanym dyskursem publicznym. Rzeczywistość jest taka jak zawsze – jej zasadą jest chaos i przypadek. Żaden spisek, ale zbieg nieszczęśliwych okoliczności i brak wyobraźni. Ale nasza narodowa Forma miała okazję ujawnić się w całej okazałości.


Bobkowski zaczyna pisać swój dziennik 10 dni po rozpoczęciu niemieckiej ofensywy na Zachodzie, która zakończyła okres „zabawnej wojny”, drôle de guerre trwającej od 1 września 1939 r. Te kilka miesięcy nazywa się też sitzkiregiem, wojną siedzącą przeciwieństwem i nawiązaniem do Blitzkriegu, wojny błyskawicznej. Chociaż już 3 września Francja i Wielka Brytania formalnie wypowiedziały wojnę III Rzeszy, to już 12 podjęto decyzję o niepodejmowaniu generalnej ofensywy lądowej na froncie zachodnim i działań powietrznych. Czyli zdecydowano nie robić nic. Niektórzy historycy twierdzą, że niemieckie i brytyjskie gwarancje dla Polski od początku były blefem. Chodziło tylko o to, żeby odciągnąć sanacyjny rząd pułkowników od sojuszu z Hitlerem. Powszechnie jednak uznaje się, że nasi sojusznicy nas zdradzili. Wojna zastała Bobkowskiego w Paryżu, gdzie mieszkał z żoną od marca poprzedniego roku, czekając z żoną na wizę do Argentyny. Niemiecka inwazja zaprzepaściła iluzje, że Francji uda się uniknąć wojny. Ale to, co wydarzyło się później było nie mniej dziwne. Przynajmniej w oczach Polaka, wychowanego w tradycji romantycznej syna polskiego oficera. I to nawet tak krytycznego wobec tej tradycji, jak autor „Szkiców…”.


Bobkowski, zgodnie z poleceniem władz, ewakuuje się wraz z innymi robotnikami na południe Francji. Opisuje sceny jak z „Zezowatego Szczęścia” Munka. Francuzi uciekają z Paryża z pościelą, walizkami, klatkami z ptakami, „[…] krok za krokiem, bo jeżeli z jakiegoś samochodu uciekł piesek, to samochód się zatrzymywał, łapano pieska i wszystko stawało”. Tłum, zgiełk, chaos, panika. Wojsko francuskie wycofuje się w kompletnym nieładzie, żołnierze obszarpani, wystraszeni, niekończąca się kawalkada uciekających dział, samochodów, czołgów. Bombardowania ludności cywilnej na drogach, strach zabija ludzkie uczucia, matki porzucają dzieci, członkowie rodzin zwracają się przeciwko sobie.


14 czerwca oddziały Wermachtu defilują pod Łukiem Triumfalnym w Paryżu, 15 czerwca Bobkowski przesiada się na rower. 17 Francja prosi Hitlera o zawieszenie broni (Marsylianka), Bobkowski z Tadziem postanawiają jechać dalej. 26 zawieszenie broni, euforia, świąteczne uczty w małomiasteczkowych bistrach. Dzień później dowiadują się, że w pobliżu jest wielka ferma i pałac należący do zamożnego Polaka. Jak się okazuje, emigrant z poznańskiej wsi, który dorobił się na produkcji kiełbasy. Ogród, klomby, fontanna i hrabiny, żony polskich oficerów. „Jak w polskim dworze na wakacjach” – podsumowuje Bobkowski. Gombrowicz by sobie poużywał, byłaby piękna groteskowa alegoria. On tylko wspomina i jedzie dalej. Jest, a przynajmniej chce być ponad to. Ponad Formę i ponad „a u nas w Koluszkach”.


Wojna, jak każdy stan odwróconego porządku, musi być dla zdystansowanego obserwatora czymś fascynującym. Rzeczywistość zostaje wzięta w nawias: nie ma prawa, kolei, teleranka… Społeczeństwo samo się unieważnia.„Jedynym uczuciem we mnie jest teraz ciekawość, intensywna, gęsta, zbierająca wprost w ustach, jak ślina. Patrzeć, patrzeć, wchłaniać, zapamiętać. Pierwszy raz w życiu piszę, notuję. I tylko to mnie pochłania. I poza tym nasycić się tą wspaniałą wolnością, chaosem, wśród którego trzeba sobie radzić”.


Na południu wojna jest już tylko chwilowym burzliwym epizodem, którego najpoważniejszą konsekwencją jest gorszy sezon turystyczny. Polityka, życie publiczne? Panie, to nie u nas. Bobkowski trochę zżyma się na Francuzów, ale szybko obojętnieje. Wskakując do morza, zrzuca z siebie szaty społeczeństwa i tradycji. Po wyjściu z wody paliły tak, że nie dało ich się już ponownie założyć.


„Wszystko, co było, przestało istnieć. Nie było mi niczego żal; wydawało mi się, jakbym tej nocy, tu, na południu, po raz pierwszy stąpał po ziemi. […] Wracam o zmroku jadąc wśród winnic. Winogrona już dojrzewają. Zsiadłem z roweru i zerwałem ciężką kiść czarnych owoców, pokrytych prześlicznym, sinawym puszkiem. Wgryzłem się w nie spragniony - było mi gorąco i usta miałem wyschnięte. Niebo już pociemniało i tylko nad górami, w stronie słońca, było jeszcze popielatobłękitne. Wiał wiatr. Siedziałem na rozgrzanym kamieniu, patrzyłem w niebo głaskany gorącym wiatrem, a po brodzie ciekł mi purpurowy sok zerwanych z krzaka winogron. Znowu nic nie myślałem - jadłem winogrona. Czułem tylko, jak intensywność życia wzmogła się we mnie do ostateczności. Czułem swoją młodość, przeżyłem ją w tych kilku chwilach tak, że krew powinna była mi trysnąć ze wszystkich por i pomieszać się z sokiem winogron. Złapałem życie, na moment, ale wyraźnie.”


Nie ma już Polski, Francji, honoru, ojczyzny, cywilizacji śródziemnomorskiej. Jest tylko on, rower, słońce, woda, cabernet i oliwki. Jedźmy, nikt nie woła?


Łukasz Biskupski

niedziela, 6 czerwca 2010

where do you go?

do naszego wyjazdu dni odlicza nawet tvn24. mylą się zawsze o jeden dzień i nie wiadomo czemu nazywają to wyborami. przyjmujmy jednak, że mieści się to w granicach błędu statystycznego i nie mamy pretensji. mamy za to dużo rzeczy do zrobienia. nie bierzemy kijów i nie przeganiamy innych kandydatów, nie obiecujemy, że zmienimy świat. nie uda nam się również osuszyć zalanych terenów. większość z nas nie zdąży schudnąć (na szczęście, to nie ta akcja Gazety) czy pójść do fryzjera. ale będzie dobrze. 19 czerwca to właśnie my wygramy i bez większej zwłoki zaczniemy działać. jechać i opowiadać.

a teraz chodźmy popatrzeć na Paryż.

środa, 2 czerwca 2010

Bobkowski/Doisneau - dwa ujęcia Paryża



Robert Doisneau, La velo de Tati (1949)

Za nami już dwa spotkania ekipy rowerowej -wciąż jeszcze wiele zostało do zaplanowania i zrobienia, wciąż rodzą się kolejne pomysły i idee. W tym wszystkim Francja jawi się jako odległe, ale nabierające kształtów wyobrażenie - tymczasem wyruszamy już za szesnaście dni. Zaczynamy od tekstu na temat Paryża - pierwszego miejsca, które odwiedzimy w trakcie wyprawy.

***

Mówienie o otaczającej człowieka rzeczywistości w sposób pozwalający ukazać innym swój punkt widzenia, swoją osobistą refleksję na temat napotykanych ludzi i wydarzeń stanowi największe wyzwanie stojące przed każdym, kto próbuje ująć świat w ramy szeroko rozumianej narracji. "Narrację" możemy tu rozumieć na różne sposoby: jako literacką impresję, jako fotograficzną opowieść, jako malarską interpretację czy w końcu zapisany na taśmie filmowej obraz. Dzisiaj, kiedy masa powstających w każdej chwili kulturowych przekazów sprawia, że wiedząc coraz więcej, tak naprawdę coraz mniej jesteśmy w stanie objąć własnym umysłem - łatwo się pogubić.

W tej sytuacji jeszcze cenniejsze wydają się być wyraziste i zapamiętywalne głosy z przeszłości - głosy przemyślane, charakterystyczne i nacechowane głęboką refleksją na temat toczącego się wokół autora życia. Takimi głosami bez wątpienia nazwać można dwóch ludzi, których los połączył z Paryżem - pierwszym punktem naszej wyprawy, jednym z najbardziej fascynujących miejsc na świecie. Tymi ludźmi są autor "Szkiców piórkiem" Andrzej Bobkowski i znany francuski fotograf, Robert Doisneau.

Choć podróż rowerowa Bobkowskiego stanowi bardzo istotny element jego wojennych dzienników, większa część "Szkiców piórkiem" została spisana podczas pobytu autora w Paryżu. Pod poszczególnymi datami, poza refleksją nad kulturą europejską wraz z jej narodowymi odmianami, wydarzeniami politycznymi i obrazem życia codziennego we Francji lat 1940-1944, możemy odnaleźć także świetnie odmalowany obraz Paryża. Oczyma Bobkowskiego zaglądamy do małych sklepików i restauracji, razem z nim odwiedzamy bistro, pijąc szklankę rumu, w końcu rozmawiamy z mieszkańcami Paryża na temat kolejnych aktualnych wydarzeń. Nie odbieramy tylko umysłem, daleko nam do chłodnej kalkulacji. Chłoniemy miasto wszystkimi zmysłami. Obserwujemy tłum, ale też skupiamy się na szczegółach, które dodają jednostkom i otoczeniu własnego charakteru w ludzkiej masie. Tą zdolność plastycznego i różnorodnego przedstawienia detali przez pamiętnikarza widać choćby, gdy opisuje zakupy na rynku, albo gdy portretuje niezwykłą scenę, która miała miejsce w pewnym barze:

Ja też jestem nie umyty, też jestem byle jak ubrany i też mam koszyk w ręku. Idę z tłumem i oddycham to serami, to mulami, to rybami. Albo pogrążam się w zapachu wilgotnych jarzyn i łakomie wdycham woń porów (...) Pamiętam, jak cztery lata temu, w pierwszy dzień po przyjeździe tutaj wybiegłem przed dom i wydawało mi się, że Sezam otworzył się przede mną. Na stołach góry daktyli i suszonych fig, kiście bananów, piramidy czekolady i katedry serów." (13.IV.1943 r.)


Robert Doisneau: La Carreau des Halles (1945) ; Madmoiselle Anita (1951)

Szara, zimowa godzina. Przy kontuarze stało kilku obywateli wiodąc ożywioną dyskusję polityczną. W rogu, tuż przy ścianie, stała młoda i bardzo ładna dziewczyna. Jakaś okoliczna fille mieszkająca pewnie niedaleko i rozgrzewająca się pomiędzy jedną i drugą tournee przed swoim hotelem. Wspaniałe nogi, świetnie zbudowana, rasowa. Zacząłem się jej przyglądać dość łakomie, popijając rum. Obywatele rozmawiali o tym, co może zrobić dzisiejszy citoyen przeciwko gwałtom okupacji (...) Dziewczyna dopijała wolno swoją kawę, słuchając z dziwnym uśmiechem. Nagle roześmiała się chrapliwie, z głębin zniszczonych płuc (...) Wsparta łokciem na kontuarze, ślizgała się po nim w przód i wstecz, huśtając całym ciałem, kołysząc biodrami. I śmiała się. A potem zaczęła mówić - głośno i jakoś pieszczotliwie, jak do dzieci: -"Co można zrobić? Każdy może coś zrobić. Ja mam syfilis i częstuję nim Niemców" (17.XII.1942 r.)

W dwóch przytoczonych fragmentach odsłania się przed nami Bobkowski - czujny obserwator Paryża i tętniącego w nim życia. Podobnie jak polski inteligent, tak i francuski fotograf Robert Doisneau (1912-1994) przyglądał się codzienności, odnajdując w niej pierwiastek pozwalający uczynić ją niepowtarzalną. Na jego twórczość natknąłem się pierwszy raz w berlińskiej księgarni wydawnictwa Taschen, wydającego świetne albumy ze sztuką. Jego prace działają natychmiastowo - po pierwszym kontakcie można się bądź momentalnie zakochać, bądź uznać je za niewarte uwagi, nigdy później do nich nie wracając.

Niemal wszystkie fotografie tego autora stanowią próbę ujęcia, jak powiedział sam Doisneau, zwyczajnych gestów zwyczajnych ludzi w zwyczajnych sytuacjach w sposób ukazujący tkwiącą w nich niezwykłość. Zdjęcia Francuza sprzed wojny, z okresu okupacji i pierwszych lat powojennych pozwalają nam sobie zwizualizować to, co wyłania się zza głębokich refleksji oraz erudycyjnych rozważań Bobkowskiego - rzeczywistość każdego paryżanina, francuskiego "ducha", prawdziwą myśl potrafiącą ująć i wypowiedzieć to, co każdy czuje podświadomie, z czego nie zdaje sobie sprawy będąc jednocześnie świadomym, o czym wie nie wiedząc.

Choć Paryż w oczach obu panów ma wspólny mianownik - przymiotniki, którymi go określają, w pewnym stopniu się od siebie różnią. Pamiętnikarz pisze o Francji z fascynacją, ale też wyraźnym dystansem, przeradzającym się czasem nawet w niechęć charakteryzującą kogoś, kto się na kimś bardzo zawiódł. Zniesmaczony postawą nie tylko Francuzów, ale też i całej Europy autor nie szczędzi gorzkich słów pod adresem czasów, w których przyszło mu żyć. Zmysłowe odbieranie świata stanowi uzupełnienie, a nie dominantę jego myśli.


Robert Doisneau - Love and Barbed Wire (1944); Queuing at the Food Store (1945)

Doisneau z kolei poszukuje zawsze w świecie ciepła lub choćby łagodzącej ból przenośni. Na jednym z jego zdjęć widzimy scenę oddającą charakter jego fotografii. Na pierwszym planie drut kolczasty, prawdopodobnie postawiony w tym miejscu przez niemieckich żołnierzy lub francuskich powstańców. Na drugim - długi korytarz tworzony przez dwa oddalone od siebie rzędy drzew, między którymi na ławce możemy odnaleźć obejmującą się parę. Przenośnia, której krytycy Doisneau często zarzucają zbytnią prostotę, stanowi jego najsilniejsze narzędzie. Powstańcy paryscy na jego zdjęciach mają twarze współczesnych modeli, obraz kolejki stojących do sklepu - tak świetnie odmalowany także przez Bobkowskiego - oddala od nas siedząca na taborecie dziewczynka na pierwszym planie.

Głębiej się zastanawiając, musimy jednak zauważyć, że być może to, co u Doisneau możemy nazwać życzliwym okiem, i to, co u Polaka stanowi szczerą refleksję - to dwa różniące się od siebie spojrzenia na te same zjawiska. Interesujące fotografa "piękno" ukryte w młodych ludziach z bronią w ręku, Bobkowski zbywa złośliwymi uwagami na temat odwagi rodzącej się tylko wtedy, gdy jest to bezpieczne.

Unikając już dalszych rozważań, poszukiwania wątków łączących i dzielących tych obu autorów - warto tylko stwierdzić, że przed podróżą do Francji najlepiej zapoznać się z twórczością obydwu z nich. Miasto, o którym opowiadali już nie istnieje, to prawda - jednak ślady jego nie tak odległej przeszłości, opisywanej przez Bobkowskiego i Doisneau, będziemy mogli odnaleźć na każdym kroku.

Pierwszy z nich - za siedemnaście dni, kiedy dotrzemy do Paryża, rozpoczynając naszą rowerową podróż śladami "Szkiców piórkiem".

więcej o Robercie Doisneau
więcej o Andrzeju Bobkowskim

Przemysław Kuć